Miałam niesamowite szczęście, a wraz ze mną moi znajomi, z którymi wybrałam się na Arany w zatoce Galway. Oczywiście chodziło jak zwykle o pogodę, gdyż Irlandia nie słynie z upałów, szczególnie zaś pod koniec maja. Dwa wspaniałe dni spędzone na wyspie Inis Mór obfitowały w piękne słońce i naprawdę wysokie temperatury.
Zamieszkaliśmy w uroczym domku, bardzo blisko brzegu, u znajomych, którzy przenieśli się na tę rajską wyspę z Galway. I naprawdę im się nie dziwię, gdyż od razu zakochałam się w tym miejscu. Nie licząc turystów, których w tym czasie nie było wcale tak wielu, panowała tu sielanka i spokój. Do tego niesamowite widoki, bardzo mili ludzie i miło spędzony czas na zwiedzaniu wyspy i imprezowaniu.
Pierwszego dnia postanowiliśmy pozwiedzać wyspę na rowerach, które można tu wypożyczyć na cały dzień. Wyspa nie jest może zbyt duża, ale jest tu sporo do zwiedzenia i podziwiania, dlatego trochę musieliśmy popedałować.
Największa z wysp Aran, na której mieszkaliśmy - czyli Inismore o powierzchni 3092 ha z około 800 mieszkańcami to miejsce, które spokojnie mogłabym nazwać prawdziwą Irlandią. Nie tylko dlatego, iż używa się tu wymarłego w innych rejonach Irlandzkiego, ale też dlatego, że takiej właśnie Irlandii szukałam i taką sobie wyobrażałam, zanim tu przyjechałam rok temu na wakacje.
Wycieczka rowerowa okazała się fantastyczna: wspaniałe widoki, błętkitne wody Oceanu, pola otoczone kamiennymi murkami, stare budowle, kościoły, maleńkie domki mieszkalne z ciężkich czasów i prawdziwy spokój. Po tej wycieczce aż chciało się usiąść na murku przed pubem, porozmawiać z Irlandczykami i napić schłodzonego piwa… (moim ulubionym napojem okazał się Cydr, który podaje się z lodem, o brzmiącej mi w uszach nazwie Bulmers - nie wszystkim on smakował, ale ja nie mogłam się od niego oderwać, niestety nie odnalazłam go jeszcze w Polsce)
Dzień zakończony spotkaniem przy grillu, kolejnego dnia rozpoczął się nieco krótszą wycieczką na klify, które niestety zasłonięte były mgłą. Piesza wycieczka zakończyła się leżeniem na plaży, pływaniem w zatoce i spaleniem sobie przez zdradliwe słońce różnych części ciała. Wykończeni wsiedliśmy na prom, którym przypłynęliśmy na wyspy i niestety musieliśmy opuścić to niesamowite miejsce. Wszystkim mieszkającym w Galway i okolicach, którzy jeszcze nie wybrali się na Arany, bardzo polecam to piękne miejsce. Wystarczy trochę pogody i jest tu prawie jak na Kanarach(no może przesadzam)… a może nawet lepiej. Pozdrawiam uczestników wycieczki i goszczących nas Asie i Przemka.