Koncert Hey i Niebo

Imprezy masowe to nie jest moje ulubione miejsce do spędzania wolnego czasu. Tego typu imprez staram się unikać, bo jakoś po prostu mi się przejadły. Jednak tym razem postanowiłam wybrać się na Dni Wałbrzycha, które w tym roku odbywają się w dniach 5-7 września.

dni_walbrzycha

Wybrałam pierwszy dzień ze względu na artystów jacy mieli tego wieczoru wystąpić. Pierwszy zespół o wdzięcznej nazwie Niebo, to wałbrzyski skład, który znam osobiście i właściwie dlatego postanowiłam znów zobaczyć ich na żywo. Tym bardziej, że niedawno wydali swoją drugą płytę pt. Obserwator, z którą chciałam się trochę osłuchać na koncercie. Ich poprzednia płyta - Blizny jest naprawdę dobrym wydawnictwem, ale druga, nieco mocniejsza wcale jej nie ustępuje. Koncert jak zresztą każdy inny tej grupy był naprawdę dobry.

Tu pierwszy klip zespołu:

Kolejnym zespołem dla którego tego dnia wyruszyłam  z domu, była grupa Hey. Słuchałam płyt Hey’a właściwie od  młodzieńczych mych lat, dlatego z miłą chęcią posłuchałam koncertu. Kasia Nosowska jest po prostu niesamowita. Najbardziej z całego ich występu podobały mi się jej przerywniki między piosenkami - szczera, zabawna, naprawdę sympatyczna osoba. Poza tym zagrali i nowsze i starsze utwory, jednak tak naprawdę miałam ochotę posłuchać starych piosenek w oryginalnej wersji. Nie dziwię się jednak zespołowi, że nieco odmienił aranżację swych starszych hitów, w końcu ile lat można grać te same piosenki bez znużenia.

zdjecie.jpg

Koncert wypadł jak najbardziej pozytywnie, w dodatku spotkałam znajomych, których dawno nie widziałam, zatem same plusy, pomimo iż była to typowa impreza z okazji dni miasta. Kolejne dni tej imprezy niestety sobie odpuściłam, bo właściwie oprócz zespołu Trzeci Wymiar (również z Wałbrzycha) nie miałam ochoty na oglądanie koncertów innych zaproszonych gwiazd.

A to już na zakończenie  teledysk grupy Hey - Sic!

Dodaj komentarz »

Jak nie znudzić się własnymi piosenkami

Kolega z pewnego zespołu, powiedział mi kiedyś, że znudziło mu się już śpiewanie tych samych piosenek. Zespół istnieje od 4 lat i właściwie nie należy się dziwić, że grając koncerty można przestać lubić własne utwory. Podałam mu jednak przykład Rolling Stonesów, którzy chociaż grają od wielu lat i oczywiście mają więcej piosenek na koncie, wciąż grają stare numery i jakoś z tym żyją. Fani oczywiście tego wymagają, a i pieniądze z koncertów są bardziej motywujące. Zaproponowałam koledze by zmienić aranżację utworów, gdyż pomimo iż te piosenki zostały nagrane i zapisane w ten sposób, przecież zawsze można coś w nich zamieszać. Niestety nie wiem czy posłuchał mojej rady, gdyż niestety od dawna już nie miałam okazji ich posłuchać (jak to się mówi - zawsze kurde coś).

christina.jpg

Jednak do czego zmierzam… jak być może już niektórzy się zorientowali, uwielbiam Christinę Aguilerę - jej głos, jej osobowość, jej wygląd i to co robi na scenie. Oczywiście nie jestem jakąś zwariowaną fanką, z plakatami na ścianach, która objeżdża świat podążając za ukochaną gwiazdą (chociaż to akurat mogłoby być miłe). No i niestety nie byłam na żadnym jej koncercie (czego bardzo żałuje, ale mam nadzieję, że to jeszcze nadrobię). Moim zdaniem, jest to niezwykle dojrzała artystka, która właściwie od wczesnej młodości wiedziała czego chce. Nagrała kilka albumów, ale jak wiadomo, na koncertach trzeba grać dla fanów również stare piosenki. I w jaki sposób urozmaica to sobie Krystynka? Nie gra ciągle tak samo jak niektórzy artyści, tylko ciągle szuka nowych inspiracji, używa innych instrumentów, śpiewa sama lub z chórkiem, spowalnia piosenkę lub ją przyspiesza, zmienia aranżację lub gra unplugged. A wszystko po to, by piosenka żyła i rozwijała się wraz z nią.

Oto jedna piosenka Christiny “Come on over” w kilku odsłonach. Na początek oryginalna wersja z teledyskiem: Kiedy Krysia była jeszcze całkiem młoda…

Wersja koncertowa

A to wersja akustyczna, nieco spowolniona… z chórkiem

A to już wersja najnowsza, z ostatniego DVD, specjalnie dostosowana do całego koncertu i ostatniej płyty: “Back to Basics”

Przykład na to, jak można rozwijać swoje piosenki wraz z karierą i wcale nie trzeba ich porzucać lub wstydzić się, że są zbyt dziecinne, bo były nagrywane kilka lat wcześniej. Wystarczy mały lifting i Christina wraz z producentami jej piosenek potrafi odpowiednio zmienić swoje utwory.

Dodaj komentarz »

Koncert Justina Timberlake’a… w kinie

just.jpg

Uwielbiam koncerty. Gdybym mogła, chodziłabym przynajmniej na jeden w tygodniu. Niestety ani czas, ani ilość występujących u nas gwiazd mi na to nie pozwala. Zresztą nie każdy artysta znajduje się w kręgu moich zainteresowań. Muszę przyznać, że lubię różnorodną muzykę i praktycznie z każdego gatunku (prawie z każdego) mogę wybrać coś dla siebie. Staram się nie krytykować nikogo za gust muzyczny, w końcu nikt nie może sobie zabronić, czegoś co mu się podoba. Niektórzy lubią to, inni coś jeszcze innego. A ja lubię “wszystko”, byle w dobrym wykonaniu, bez fałszów i nudy. Jestem zwolenniczką - jeśli już coś robisz, zrób to chociaż porządnie. Do czego jednak zmierzam? Otóż - jednym z moich ulubionych wokalistów muzyki z gatunku POP, jest Justin Timberlake. Uważam, że to naprawdę zdolny człowiek, bardzo utalentowany i pracowity. Człowiek, który urodził się by stanąć na scenie, z charyzmą, dobrym wyglądem i wieloma pomysłami na siebie i swoją karierę. Muzyka, która wykonuje - to po prostu wysokiej klasy Pop. Nie każdy może się ze mną zgodzić, nie każdy musi go lubić, ale należy mu przyznać, że wykonuje naprawdę dobrą robotę i wkłada w to całe serce i energię.

justin.jpg

No i właśnie - zafascynowana jego karierą, głosem i muzyką, tym jak dochodził do tego, by znaleźć się w tym właśnie miejscu, w którym obecnie jest, wybrałam się do Multikina na jego koncert. Koncert z 2007, który dzięki wydanej płycie DVD można obejrzeć również w domu. No, ale w domu, to nie to samo co na wielkim ekranie, dlatego zdecydowałam się wybrać do kina. I było naprawdę wspaniale - widownia dopisała, gadżety w postaci darmowych starterów Ery również, a przede wszystkim sam koncert z Madison Square Garden. Powiem tak - Mistrzostwo. Wspaniałe widowisko, świetnie dopracowane, momentami jednak także spontaniczne i bardzo efektowne. Profesjonalizm w każdym calu. I chociaż lubię typowe koncerty, w których chodzi przede wszystkim o muzykę, nie zaś o show, to jednak jestem zwolenniczką dopracowanych w każdym szczególe muzycznych przedstawień. Przede wszystkim wiadomo, że kupując bilet na koncert Justina Timberlake’a, można spodziewać się po prostu wspaniałych wrażeń, pięknych kobiet, seksownego tańca, wspaniałych muzyków, niesamowitych efektów specjalnych, piosenek z 1 miejsc z list przebojów, szalonych fanek, głośno krzyczących, no i oczywiście wspaniałego głosu i utworów śpiewanych na żywo (nie z playbacku). Można sobie tylko wyobrazić, ile przygotowanie takiego show wymaga pracy. To hołd złożony dla fanów za to, że kupują jego płyty. Jestem pod wrażeniem napięcia, jakie można wywołać poprzez grę świateł i muzykę. Ten koncert tak bardzo mi się podobał, że mam ochotę kupić płytę DVD i znów obejrzeć to co widziałam na dużym ekranie. Dlaczego? Ponieważ nastroił mnie bardzo pozytywnie, po koncercie miałam ochotę do działania i byłam po prostu radosna. Timberlake w ostatniej piosence wyznaje, że jest wzruszony, poruszony i naprawdę szczęśliwy i wdzięczny, że ma taką pracę. Myślę, że za parę lat będzie jeszcze większym artystą, bo wie czym jest showbiznes i jak pracować nad swoją karierą. No i jest wodnikiem:) podobnie jak ja, dzięki czemu lubię go jeszcze bardziej:)

A to już fragment koncertu:

i jeszcze jeden… miłego oglądania

Czytaj komentarze [3] »