Opublikowane 1 marca 2010, godz. 16:47
Od dość dawna marzyłam o tym, by spróbować jeździć na snowboardzie. Niestety nigdy jakoś się nie składało… aż do tej zimy. Przyznam, że nie jestem już najmłodsza i w sumie żałuję, że wcześniej nie udało mi się wsiąść na deskę, ale czasu nie cofnę, no i może uda mi się to jakoś nadrobić.
Na Czarnej Górze
Deskę - Elan Sense kupiłam w listopadzie i już nie mogłam się doczekać pierwszego śniegu. Niestety zakup innych elementów zajął mi nieco czasu, ale z wyboru jestem zadowolona (buty Northwave, rękawiczki Elan, kask Head)
Widok ze Żmijowca 1153 m.n.p.m (Masyw Śnieżnika)
Na desce po raz pierwszy stanęłam 9 stycznia 2010… i postanowiłam, że pierwsze godziny spędzę z instruktorem, zamiast samemu dochodzić do prostych zasad i po to, by później mniej się męczyć. 3 godziny z instruktorką Anią w Zieleńcu pomogły i ułatwiły mi dalszą naukę. Muszę przyznać, że dziewczyna nie miała łatwego zadania…
Mlade Buky w Czechach
Kolejne weekendy spędzałam wraz ze znajomymi na różnych stokach… oczywiście wybierając te łagodniejsze, po to, by strach nie opanował mnie do końca… jakoś wychodziło, chociaż nadal nie jestem zadowolona ze swojej jazdy… Wśród ośrodków narciarskich w jakich było mi dane poćwiczyć jazdę, były: Černý Důl w Czechach, Czarnów koło Pisarzowic, Andrzejówka, Mlade Buky, Dzikowiec, Łomnica i ostatni weekend lutego - Czarna Góra.
Dzikowiec - Boguszów Gorce
Dopiero w Czarnej Górze przełamałam strach przed wyjechaniem na większe stoki. Jestem z siebie dumna, bo zjechałam z tej wysokiej na 1205 m.n.p.m Czarnej Góry oraz nieco niższego Żmijowca. Wprawdzie mój styl pozostawia wiele do życzenia, no i zaliczyłam kilka bolesnych gleb, ale i tak moim zdaniem jest nieźle.
Andrzejówka - widok ze stoku
Kolejną zimę na pewno przeznaczę na doskonalenie jazdy… bo jeszcze sporo pracy mnie czeka. Wszystkim niezdecydowanym polecam Snowboard, a tradycjonalistów odsyłam do nart (podobno też jest nieźle).
Na zakończenie mały kolaż z moich początkowych, styczniowych zmagań ze śniegiem, prędkością i opanowywaniem deski… oby za rok było jeszcze lepiej…
Opublikowane 19 kwietnia 2009, godz. 20:31
Uwielbiam spędzać czas na wszelkich sportowych imprezach organizowanych w mojej okolicy… no może nie na wszystkich. Tak naprawdę, to po prostu najbardziej lubię imprezy kolarskie, jakie się u nas odbywają. Przynajmniej kilka razy w roku mam okazję poobserwować światową czołówkę MTB lub Szosy, zarówno podczas wyścigów, jak i na trasach zjazdowych. Poza tym czasami biorę udział w imprezach dla amatorów, takich jak maratony MTB, dzięki czemu sama czuję się częścią tego świata.
18 kwietnia 2009 jak dla mnie był dniem naprawdę fantastycznym - już od samego rana najlepsi kolarze z całej Polski wzięli udział w Lang Team Grand Prix MTB w Szczawnie Zdroju. Tym razem, jak zwykle zresztą na wyścigu organizowanym przez Czesława Langa i jego ekipę, sięgnęłam po koszulkę fotografa by być bliżej całej akcji. Tym razem była niebieska…
Nasze zawodniczki pokazały swoją siłę na trasie (chociaż to dopiero początek sezonu i nie były jeszcze w najlepszej formie), jednak dzięki ilości zawodników i szybkości, to panowie na trasie wiedli prym, wzbudzając entuzjazm kibiców. W tym roku najlepsza w elicie kobiet okazała się Maja Włoszczowska (nasza srebrna medalistka z Pekinu), zaś w elicie mężczyzn zwyciężył Czech Tomas Vokrovhlik. Trasa jak to zwykle w Szczawnie, nie należała do najłatwiejszych, skomplikowane pętle, podjazdy, strome zjazdy sprawiały niektórym sporo trudności, ale dzięki temu wyścig był bardziej emocjonujący.
Poza tym spotkałam dawno niewidzianych znajomych - a to właśnie najbardziej lubię w tego typu zawodach - wszyscy, którzy mają coś wspólnego z rowerami lub fotografią sportową, po prostu się tam zjawili i dzięki temu mogłam odświeżyć po zimie znajomości.
Na szczęście dla mnie, impreza nie zakończyła się na rozdaniu medali (których zresztą i tak nie widziałam), ale zmieniła jedynie miejsce o właściwie kilka kroków… poza miejscem również rodzaj zawodów. Tego samego dnia, na Słonecznej Polanie, w tym samym Szczawnie Zdroju odbyła się impreza zwana 4X Festina Night Race - Polish Cup, czyli w wolnym tłumaczeniu Nocne Ściganie na Słonecznej Polanie. Ta impreza przyciągnęła również spore grono kibiców, poza tym miała nieco inny charakter niż Cross Country.
Czasami czuje się w głębi duszy, oprócz oczywiście “zawodniczki - amatorki XC”, również mocno związana z downhillem i 4X, gdyż pociągają mnie bardzo mocno sporty ekstremalno - grawitacyjne. Niestety moja bardzo słaba psychika i strach nie pozwalają mi na ukierunkowanie się na tego typu sport… a szkoda, gdyż uważam, że byłabym w tej dziedzinie naprawdę świetna (haha)
Na 4X Festina Night Race pojawiła się czołówka najlepszych zjazdowców z całego świata, którzy nie dali szans naszym polskim zawodnikom (którzy swoją drogą i tak całkiem nieźle sobie radzili) Piękną trasę najszybciej pokonał Holender Joost Wichman (od początku swojej kariery związany z BMX-ami, a od 2006 zawodowo zajmuje się również Four crossem) Najlepsi polscy zawodnicy dotarli do 1/4 finału… Impreza była profesjonalnie przygotowana, zawodnicy dostarczali mnóstwo emocji, spotkałam jak zwykle sporo znajomych i wróciłam przed północą na swoim rowerze do domu. (by później kontynuować imprezę w gronie znajomych spotkanych na Słonecznej Polanie) Zieloni, świecący kosmici (czyli nakrętki na wentyle) dostarczali mi sporo mocy. Przede mną kolejne zawody, imprezy i mam nadzieję, że w tym roku uda mi się powrócić na trasy maratonów po prawie 2,5 letniej przerwie.
Opublikowane 15 grudnia 2008, godz. 14:56
Opętała mnie myśl o wzięciu udziału w maratonie biegowym i nie odpuszcza… i mam nadzieję, że jednak nie odpuści, mam bowiem wielką ochotę sprawdzić się w tej dyscyplinie. Brałam już udział w kilku maratonach rowerowych, może bez większych sukcesów, ale za to zawsze dojeżdżałam do mety i nigdy ostatnia nie byłam. Niestety na moim ostatnim maratonie w Szklarskiej Porębie w trakcie Festiwalu Rowerowego miałam lekki wypadek, po którym jakoś ciężko mi znów było wsiąść na rower. Na szczęście te straszne czasy już minęły, a ja znów mam ochotę trochę się pomęczyć. Plan jest ambitny, ale do zrealizowania. Zatem postanowiłam wziąć się za siebie i zacząć porządnie trenować. Na początek bieganie, do którego wkrótce włącze trening rowerowy i być może pływanie. Wszystko to postaram się przeplatać innymi formami aktywności, takimi jak ćwiczenia siłowe, joga i taniec. Zobaczymy co z tego wyjdzie i czy na pewno wytrzymam.
Muszę wytrzymać… cel został wyznaczony i trzeba się go trzymać, a swoje marzenia, początkowo wyglądające nierealnie, po prostu spełniać. Trening biegowy postanowiłam już dawno realizować, ale nigdy nie udawało mi się dojść do 3 tygodnia treningu, zawsze coś wypadało i się zniechęcałam. Postanowiłam więc zrezygnować z ustalonych reguł i biegać tyle ile mi się po prostu uda. Nic na siłę, ale również bez zniechęcania się, po pierwszych kilometrach.
Dzięki iPhone’owi i aplikacji RunKeeper wiem dokładnie ile biegne, jaki mam czas, ile przemierzam kilometrów, a po powrocie do domu, mogę sobie obejrzeć swoją trasę w internecie. Pierwszy mój bieg z tym programem, to niemalże 12 km. Jestem zadowolona, że udało mi się tyle przebiec (oczywiście z przerwami na marsz, gdyż na początku nikomu nie udaje się biec bez zatrzymania). Mam nadzieję, że kolejne dni przyniosą mi poprawę kondycji i coraz mniej przerw w biegu.