Po książkę Gabriela Garcii Marqueza sięgnęłam po raz pierwszy na moim urlopie w Niemczech. Leżała schowana wśród innych, ale pomimo koloru bardzo się wyróżniała i zachęcała do ściągnięcia z półki. Ponadto była dość cienka, dzięki czemu nadawała się na krótki urlop.
Nie wiem czy to wstyd, ale “Na fałszywych papierach w Chile” to pierwsza książka jaką przeczytałam tego autora. Wprawdzie jego inne powieści są nieco bardziej znane niż ten reportaż z Chile, jednakże cieszę się, że to właśnie ta książka była moją pierwszą. Pomimo dość ciężkiego tematu, czytało mi się ją naprawdę lekko. Pióro Marqueza świetnie oddaje sytuacje i nastroje, poza tym ów reportaż napisany był w dość lekkim tonie, bez moralizatorstwa i zbyt drastycznych opisów. Książka była mi bliska, gdyż pomimo iż zdarzenia mają miejsce w dość odległym od Polski kraju, to jednak czułam pewną więź z uciskanymi przez dyktaturę chilijczykami. Takie historię działają na moją wyobraźnię, gdyż jestem dzieckiem stanu wojennego i jeszcze mimo wszystko nieco pamiętam… Historia wyganego ze swojej ojczyzny reżysera, który po latach wraca, by przez 6 tygodni w przebraniu filmować Chilijską rzeczywistość, to przejmująca opowieść o utracie swojego miejsca, ukochanego kraju i najbliższych. Książka ukazuje losy ucięmiężonych ludzi, którzy jednak nie poddają się i ciągle walczą o swój kraj, choćby z daleka. Piękna i wzruszająca. Polecam!