Opublikowane 27 lipca 2008, godz. 21:53
Ze słonecznej Irlandii wybrałam się samolotem do Londynu. Tam na lotnisku, bardzo strzeżonym zresztą, spotkałam się z chłopakiem i bratem, którzy przylecieli z Wrocławia i razem wyruszyliśmy na podbój Londynu. Zatrzymaliśmy się u dawno nie widzianego kuzyna i jego rodziny. Po zremisowanym meczu Polska - Austria, mieliśmy ze znajomymi bardziej niż mecz udaną imprezę. Kolejne trzy dni, to wieczorne imprezy i zwiedzanie Londynu.

Pierwszego dnia nie byłam za bardzo zachwycona miastem. No może oprócz Metra, które w Polsce przydałoby się najbardziej, szczególnie zamiast Polskiej Kolei. Dzięki szybkości przemieszczania się metrem i jednodniowemu biletowi, mogliśmy naprawdę sporo pozwiedzać… i tak też się stało.

Cóż zatem widzieliśmy podczas owych kilku dni. Można powiedzieć, że tzw. “must see” i kilka mniej istotnych miejsc. Najbardziej zapadły mi w pamięć takie oto miejsca:
- Oxford Street - gdzie nic sobie nie kupiłam, ale jakoś nic nie wpadło mi w oko
- Hyde Park - po którym nieco pochodziliśmy
- Muzeum Historii Naturalnej - zapewne więcej bym wiedziała, gdyby i u nas takie muzea powstawały
- Muzeum Nauki - ciekawe eksponaty, jednak mogło być nieco lepiej
- London Eye - droga, półgodzinna przejażdżka, ale uważam, że warto było, bo widoki piękne
- Canary Wharf - to miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Uwielbiam taką nowoczesność
- Wystawa Samochodów - prawie siedziałam w Aston Martinie, niestety prawie. Pozostał mi Bentley i Porsche itp.
- Muzeum Shakespeare’a - byłam w środku i jakoś nie zauważyłam niestety wejścia, poza tym w sklepiku z pamiątkami nic nie kupiłam
- Pałac Buckingham - no cóż, nie zwiedziliśmy, fotki jedynie z zewnątrz, ale i tak uważam, że jak na Pałac, jest nieco za mały… może następnym razem się uda…
- Tower Bridge - piękny most, ale chyba każdy go kojarzy
- Tamiza - chcąc nie chcąc - jednak się ją widziało
- Parlament - akurat w tym czasie Londyn odwiedził amerykański prezydent George Bush
- Dzielnica Notting Hill - naprawdę piękne miejsce… zajęło drugie miejsce po Canary Wharf
- Camden Town - no cóż, nie w moim stylu
- Sushi Bar - pychota, nie ma to jak dobre Sushi w Londynie
- Bar - Zjedz ile chcesz za 7 funtów - kuszące i nawet smaczne
- Most Milenijny - nowoczesny i przyjazny dla turystów
- Trafalgar Square - akurat trafiliśmy na imprezę typu: kultura krajów azjatyckich, która przesłoniła nam cały plac
- Harrods - podniecanie się drogimi markami jakoś nie jest w moim guście, ale zwiedziłam… nuda, chociaż budynek niczego sobie
- Big Ben - obfotografowany
- Piccadilly Circus - nocą…
Trochę zobaczyliśmy jak na tak krótki okres czasu, sporo zostało do zobaczenia i zwiedzenia, ale myślę, że to nie ostatni mój wyjazd do Londynu, tak więc na pewno jeszcze pozwiedzam zaległe zabytki, muzea, dzielnice i niezwykłe miejsca Londynu.
Opublikowane 25 lipca 2008, godz. 19:43
Miałam niesamowite szczęście, a wraz ze mną moi znajomi, z którymi wybrałam się na Arany w zatoce Galway. Oczywiście chodziło jak zwykle o pogodę, gdyż Irlandia nie słynie z upałów, szczególnie zaś pod koniec maja. Dwa wspaniałe dni spędzone na wyspie Inis Mór obfitowały w piękne słońce i naprawdę wysokie temperatury.

Zamieszkaliśmy w uroczym domku, bardzo blisko brzegu, u znajomych, którzy przenieśli się na tę rajską wyspę z Galway. I naprawdę im się nie dziwię, gdyż od razu zakochałam się w tym miejscu. Nie licząc turystów, których w tym czasie nie było wcale tak wielu, panowała tu sielanka i spokój. Do tego niesamowite widoki, bardzo mili ludzie i miło spędzony czas na zwiedzaniu wyspy i imprezowaniu.

Pierwszego dnia postanowiliśmy pozwiedzać wyspę na rowerach, które można tu wypożyczyć na cały dzień. Wyspa nie jest może zbyt duża, ale jest tu sporo do zwiedzenia i podziwiania, dlatego trochę musieliśmy popedałować.

Największa z wysp Aran, na której mieszkaliśmy - czyli Inismore o powierzchni 3092 ha z około 800 mieszkańcami to miejsce, które spokojnie mogłabym nazwać prawdziwą Irlandią. Nie tylko dlatego, iż używa się tu wymarłego w innych rejonach Irlandzkiego, ale też dlatego, że takiej właśnie Irlandii szukałam i taką sobie wyobrażałam, zanim tu przyjechałam rok temu na wakacje.

Wycieczka rowerowa okazała się fantastyczna: wspaniałe widoki, błętkitne wody Oceanu, pola otoczone kamiennymi murkami, stare budowle, kościoły, maleńkie domki mieszkalne z ciężkich czasów i prawdziwy spokój. Po tej wycieczce aż chciało się usiąść na murku przed pubem, porozmawiać z Irlandczykami i napić schłodzonego piwa… (moim ulubionym napojem okazał się Cydr, który podaje się z lodem, o brzmiącej mi w uszach nazwie Bulmers - nie wszystkim on smakował, ale ja nie mogłam się od niego oderwać, niestety nie odnalazłam go jeszcze w Polsce)

Dzień zakończony spotkaniem przy grillu, kolejnego dnia rozpoczął się nieco krótszą wycieczką na klify, które niestety zasłonięte były mgłą. Piesza wycieczka zakończyła się leżeniem na plaży, pływaniem w zatoce i spaleniem sobie przez zdradliwe słońce różnych części ciała. Wykończeni wsiedliśmy na prom, którym przypłynęliśmy na wyspy i niestety musieliśmy opuścić to niesamowite miejsce. Wszystkim mieszkającym w Galway i okolicach, którzy jeszcze nie wybrali się na Arany, bardzo polecam to piękne miejsce. Wystarczy trochę pogody i jest tu prawie jak na Kanarach(no może przesadzam)… a może nawet lepiej. Pozdrawiam uczestników wycieczki i goszczących nas Asie i Przemka.
Opublikowane 16 lipca 2008, godz. 23:02

Kolejnym miejscem, które odwiedziłam w czasie jak mnie tu nie było, było urocze miasto Galway w zachodniej Irlandii. Był to mój już drugi raz w tym mieście i podobnie, jak w zeszłym roku, spędziłam tu dwa tygodnie. Dodam, że naprawdę fajne dwa tygodnie. Owe 14 dni spędziłam u moich znajomych, z którymi oczywiście nie sposób się nudzić. Zabawiali mnie jak zwykle zresztą, pokazując co się da i zabierając mnie na przeróżne imprezy. Muszę przyznać, że podobnie jak w Xanten, tak i w Galway nie sposób się nudzić.

Galway to piękne miasto, które swoją nazwę wzięło od rzeki, która przez nie przepływa. Co zatem można tu ciekawego zwiedzić? Mnóstwo zabytów w samym mieście i wokół niego. W tym roku udało mi się zobaczyć przepiękną, ale dość surową w wystroju katedrę i kilka miejsc wokół miasta.

W mieście jest naprawdę dużo możliwości. Zaczynając na zwiedzaniu, poprzez imprezy w klubach, wizyty w galeriach, uczestnictwo w różnego rodzaju festiwalach jakie się tu odbywają, czy kibicowanie lokalnym drużynom. Poza tym zakupy, spacery, odpoczynek na Eyre Square.

Co ja właściwie robiłam w Galway? Otóż pierwszy weekend jaki tam spędziłam przemienił się w mini urlop we wspaniałym miejscu - Aran Islands, ale o tym napiszę w innym poście, gdyż po prostu jestem zachwycona tym miejscem. Poza tym zwiedzałam miasto, dużo chodziłam, spacerowałam i robiłam zdjęcia.

Znajomi zabierali mnie na fantastyczne imprezy, które na szczęście jednak pamiętam. Poznałam mnóstwo nowych osób, w tym obcokrajowców z całego świata:Francuzi, Niemcy, Szwajacarzy, Irlandczycy (no oczywiście), Japończycy, Włosi, Kanadyjczycy, Australijczycy i niezastąpieni Polacy.

Poza tym trochę pracowałam, odpoczywałam, robiłam zakupy i przede wszystkim bardzo dobrze się bawiłam. Bo czego chcieć więcej od urlopu? Zaliczyłam zwiedzanie, jazdę na rowerze, pływanie w Zatoce i Oceanie, spotkania z przyjaciółmi, poznawanie nowych ludzi, zakupy, spacery, odpoczynek, imprezy, pracę, dobre posiłki i inne atrakcje, o których z pewnością nie zapomnę - bo moja druga wizyta w Galway, podobnie jak pierwsza, była po prostu fantastyczna. Polecam to miasto.