Filmowe podsumowanie stycznia
Styczeń miesiącem do oglądania filmów był całkiem dobrym. Udało mi się obejrzeć 20 filmów, co jak na mnie, jest bardzo dobrym wynikiem. Poniżej krótkie podsumowanie mojego filmowego miesiąca. Niestety nie udało mi się wyskoczyć do kina, aby obejrzeć najnowsze premiery. Za to obejrzałam kilka premier video i telewizyjne hity oraz tzw. odgrzewane kotlety.
PROSTO W SERCE - reż. Marc Lawrence (2007)
“Prosto w serce” - o tym filmie usłyszałam pierwszy raz będąc u koleżanki w Holandii. Była świeżo po projekcji filmu w kinach i była nim zachwycona, szczególnie zaś soundtrackiem, który w tym filmie odgrywa większą rolę. Ja natomiast obejrzę niemal wszystko co pojawia się z Hugh Grantem, bo to jeden z takich aktorów, który praktycznie w każdym swoim filmie gra tak samo jak w poprzednim. I za to właśnie go lubię. Ta jego nieporadność, maślany wzrok, wspaniały głos i akcent w atmosferze komedii romantycznej wypada znakomicie. I chociaż nie kręci się już takich filmów jak Cztery wesela i pogrzeb, to Hugh ratuje każdy nieciekawy nawet scenariusz. Film Prosto w serce nie wzbudził we mnie szczególnych zachwytów, ale to bardzo przyjemna w odbiorze historia i dla poprawy humoru z pewnością się nadaje.
NIANIA - reż. Kirk Jones (2005)
“Niania” - czy inaczej Nanny McPhee, to film z udziałem doskonałych, brytyjskich aktorów: Emmy Thompson i Colina Firth’a. Film nakręcony na podstawie bajki Christianna Brand, do którego scenariusz napisała Emma Thompson jest jedną z tych prawdziwie uroczych opowieści z morałem. Z przyjemnością obejrzałam tę historię po raz drugi, szczególnie dzięki wspaniałej grze całej ekipy (w tym doskonale wczuwających się w swoje role dzieci) i bajkowej scenografii.
GHOST WORLD - reż. Terry Zwigoff (2001)
“Ghost World” - po wielu próbach obejrzenia tego filmu w końcu udało mi się go zobaczyć od początku do końca. To że w ogóle zainteresował mnie ten film to zasługa przede wszystkim dwóch młodych aktorek: Thory Birch i Scarlett Johansson, które podziałały na mnie jak magnes. Ta sztuczka nie udałaby się natomiast Steve’owi Buscemi, który zawsze nieco mnie przerażał. W tym filmie jak zwykle świetnie odegrał swoją rolę i chyba nawet nieco zmieniłam o nim zdanie, bo przecież jest tak dobry, że aż przerażający.
PRZEJRZEĆ HARRY’EGO - reż. Woody Allen (1997)
“Przejrzeć Harry’ego” - Woody Allen to mój ulubiony reżyser, dlatego cokolwiek mam okazję obejrzeć z jego udziałem - to po prostu oglądam. Nie inaczej było z filmem Przejrzeć Harry’ego. I chociaż widziałam ten obraz już któryś raz z kolei, ciągle mnie rozbawia. “Nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm!” - taki właśnie jest filmowy Harry Block. Polecam - jeśli w napisach zobaczysz nazwisko Allena - nie wahaj się, siadaj i oglądaj.
DWA W JEDNYM - reż. Paddy Breathnach (2001)
“Dwa w jednym” - cóż, muszę powiedzieć, że nawet nie pamiętałam o tym, że taki film widziałam w tym miesiącu. A minęło przecież tylko około 20 dni. To, że mam słabą pamięć o niczym nie świadczy. I napakowanie filmu całkiem dobrymi aktorami też o niczym nie świadczy. Alan Rickman, Natasha Richardson, Rachel Leigh Cook czy Josh Hartnett nie uratowali słabego scenariusza - niestety. Przynajmniej dla mnie nie był to film, który by mi zapadł w pamięci. A może dlatego, że nie interesowałam się nigdy stylizacją włosów i nie mam o tym bladego pojęcia. Chociaż mam wrażenie, że to jednak nie w tym rzecz.
PODWODNE ŻYCIE ZE STEVEM ZISSOU - reż. Wes Anderson (2004)
“Podwodne życie ze Stevem Zissou” - Oryginalny i wciągający film dopieszczony został wspaniałą obsadą - Bill Murray, Owen Wilson, Cate Blanchett, Anjelica Huston, Willem Dafoe i Jeff Goldblum. Wspaniale plenery i rysunkowe elementy wystarczyły, by stworzyć ciekawy i oderwany od rzeczywistości świat. Podwodny świat. Polecam film, szczególnie fanom Bill’a Murray’a, ale oni już na pewno ten film widzieli.
MAMA NA OBCASACH - reż. Garry Marshall (2004)
“Mama na obcasach” - typowo “babski” film, ale nawet jak dla mnie był za bardzo schematyczny. Zazwyczaj nie czepiam się szczegółów w tego typu filmach, ale Mama na obcasach naprawdę mnie nudził. Ładna historia, ale podana w mało strawny sposób. Młoda dziewczyna opiekuje się dziećmi swojej tragicznie zmarłej siostry - czyli z cyklu - nikt się nie może dogadać, za chwilę wszyscy się dogadują, później znów jest źle - “Ty nas nie rozumiesz, nie kochasz, nienawidzisz nas, wracamy do ciotki”, a potem znów - nie możemy bez siebie żyć, chcemy być razem. Kto to tak naprawdę wytrzyma? (niczym ciężkie, burzliwe związki)
FACET Z OGŁOSZENIA - reż. Gary David Goldberg (2005)
“Facet z ogłoszenia” - kolejna komedia romantyczna, tym razem na podstawie książki Claire Cook (Musi kochać psy). Obejrzałam go tylko dlatego, że właśnie zaczęłam czytać tę książkę (swoją drogą książkę pożyczyłam z biblioteki, tylko dlatego, że na jej podstawie nakręcono film). I cóż - lekki i przyjemny, a może nie? Nie pamiętam. Wiem natomiast, że Diane Lane grająca główna bohaterkę jest tak samo mdła jak John Cusack, który jej partneruje. Dla relaksu przed snem ten film się jednak nadaje - podnosi na duchu, że nawet po rozwodzie kobietę po 40 - tce czeka jakieś życie.
JACKIE BROWN - reż. Quentin Tarantino (1997)
“Jackie Brown” - Nie będę mówić, że cokolwiek nakręci Quentin Tarantino jest dobre i że to najlepsza rekomendacja dla jego filmów. Nie będę mówić - bo to chyba prawda. Jeśli chodzi o pokazywanie przemocy w filmie, Quentin jest mistrzem. W Jackie Brown nie ma jednak krwawych scen, dlatego wielu jego fanów czuło się zawiedzionych. Ja poczułam się podbudowana - bo teraz już wiem, że można nakręcić trzymający w napięciu kryminał i pełen misternych intryg thriller, bez rozlewania wokół czerwonej farby i rozrzucania sztucznych mózgów. 5 plus dla Jackie Brown, szczególnie za to, że Samuel L. Jackson nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
CHARLIE CYKOR - reż. Eric Blakeney (2000)
“Charlie Cykor” - Jak na komedię to niezbyt śmieszny, jak na sensację to mało w nim sensacji. Jak zwykle do obejrzenia filmu musiał mnie ktoś zachęcić. Tym razem była to Sandra Bullock, która jak zwykle spisała się na medal (była po prostu sobą) Świetny był także Liam Neeson, ale cóż z tego, skoro film wydał mi się średni. Nie wciągnął mnie na tyle, by dalej o nim pisać.
BENNY I JOON - reż. Jeremiah S. Chechik (1993)
“Benny i Joon” - Początek lat 90 tych, czyli kino, do którego nie zaglądam za często. Tymczasem Benny i Joon to całkiem miła opowieść o rodzinie, przyjaźni i miłości, a także niezwykłym szaleństwie. Ciepła, nastrojowa historia ze świetną grą Johnny’ego Deepa (on chyba nigdy nie był kiepski), Aidana Queena, Mary Stuart Masterson i nierozpoznanej przeze mnie na początku filmu Julianne Moore.
POZEW O MIŁOŚĆ - reż. Peter Howitt (2004)
“Pozew o miłość” - to drugi film w tym miesiącu z Julianne Moore, który obejrzałam. Cóż mogę powiedzieć - schemat goni schemat. Wiadomo co będzie dalej i jak to się wszystko ułoży. I chociaż gra w tym filmie Pierce Brosnan, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zrobił to wyłącznie dla kasy, a może nawet z nudów.
PICASSO - TWÓRCA I NISZCZYCIEL - reż. James Ivory (1996)
“Picasso - twórca i niszczyciel” - Jeśli taki był Picasso, jakim go w filmie pokazują, to naprawdę współczuję wszystkim kobietom z którymi miał do czynienia. Bo jeśli chcesz żyć z Picassem, musisz się pogodzić, że wokół kręcą się jeszcze inne, które go pragną. Cóż zatem w sobie ten genialny artysta miał? Jeśli choć trochę przypominał grającego go Anthony’ego Hopkinsa, to nie ma się czemu dziwić, że taki był popularny wśród pięknych kobiet. Film wart obejrzenia (Julianne Moore chyba się na mnie uparła i jest to kolejny, trzeci film pod rząd z jej udziałem)
PRZYPADEK HAROLDA CRICKA - reż. Marc Forster (2006)
“Przypadek Harolda Cricka” - To prawdziwy przypadek, że obejrzałam ten film, a właściwie nie… miałam to dokładnie zaplanowane, podobnie jak swe życie zaplanowane miał Harold Crick. Wspaniały film, polecam go wszystkim, bo jest naprawdę nietypowy i niezwykły. Dla jednych fantasy, dla innych komedia, a dla jeszcze innych dramat - co Ty odnajdziesz w tym filmie? Mogę podpowiedzieć, że na pewno wspaniałe aktorstwo - niezrównany Will Farrell, Emma Thompson, Maggie Gyllenhaal, Dustin Hoffman i Queen Latifah.
WPADKA - reż. Judd Apatow (2007)
“Wpadka” - To dziwne, ale po tym filmie nagle zachciało mi się dziecka. Ten film, po wycięciu kilku scen, powinien być pokazywany wszystkim w liceach (a może i podstawówkach), a także dziewczynom, które nie chcą urodzić swych dzieci i planują niechlubny zabieg. Czyli nigdy nie jest tak źle, żeby nie było dobrze. Polecam!
ŻYCIE OD KUCHNI - reż. Scott Hicks (2007)
“Życie od kuchni” - Reklamowany bardziej jako komedia romantyczna, tak naprawdę jest smutnym dramatem. No może nie do końca, ale smutne jest przede wszystkim to, że od początku wiadomo co się w filmie wydarzy. Niestety film bardzo podobny do “Mama na obcasach”, który widziałam kilka dni wcześniej. Więc już wiadomo co o tym obrazie myślę.
SIEDEM NARZECZONYCH - reż. Paul Lazarus (1999)
“Siedem narzeczonych” - z cyklu - pracuję przy komputerze i oglądam film jednocześnie. Nic dodać nic ująć. Miłości tam niewiele, zabawnych sytuacji również, a aktor, który grał niegdyś w Skrzydłach, powinien więcej z siebie wykrzesać. Podobała mi się jedynie piosenka w środku filmu wykonywana przez głównego bohatera i akorkę Melorę Hardin. Jeśli to jej głos - to gratuluję, naprawdę piękny.
NA FALI - reż. Ash Brannon, Chris Buck (2007)
“Na fali” - Kreskówki od jakiegoś czasu, kreskówkami już nie są. Nazwałabym je komputerówki, ale bajka “Na fali”, całkowicie zaprzecza jakoby miała cokolwiek z komputerem wspólnego. Dlaczego? Animacja tutaj jest tak rzeczywista, że po prostu zapiera dech w piersiach. Jeszcze parę lat i wołający o nieziemskie gaże aktorzy nie będą potrzebni. Na fali jest jak najbardziej na fali - zabawny film w formie reportażu z uroczymi pingwinami. Polecam jednak wersję angielską z napisami, Polski dubbing, chociaż w coraz lepszej kondycji, został za bardzo okrojony.
SZKOŁA CZAROWNIC - reż. Andrew Fleming (1996)
“Szkoła czarownic” - to film dla każdej czarownicy, a ponieważ nią jestem, musiałam go obejrzeć. Pierwszy raz zobaczyłam go w 1996, a kolejny w 2008. Czasy się zmieniły i film nie robi już na mnie takiego wrażenia (no chyba, że stroje głównych bohaterek, które przerażają), jednak miło jest wrócić do czegoś, co kiedyś to wrażenie jednak robiło.
ANNIE HALL - reż Woody Allen (1977)
“Annie Hall” - kolejny film Woody’ego Allena. Tym razem nieco starszy, ale równie wspaniały. Niezwykle zabawne dialogi: Ktoś kto nic nie umie - uczy. Ktoś kto nie umie uczyć - uczy W-f-u. (przepraszam, ale to nie moje słowa). Cały obraz jest bardzo zabawny i został uznany jako jeden z najlepszych filmów Allena. Ja uwielbiam każde jego dzieło, które wyreżyserował bądź napisał do niego scenariusz. A Annie Hall polecam szczególnie.
I to by było na tyle na temat obejrzanych przeze mnie filmów w styczniu. Kolejne zestawienie już pod koniec lutego. Zapraszam do lektury - ja już nie mogę się doczekać, co filmowego przyniesie mi drugi miesiąc roku.