Opublikowane 16 maja 2008, godz. 1:23
Minęło kilka tygodni, chyba ze trzy… a ja coraz rzadziej oglądam filmy… no cóż, taka praca, nie zawsze znajduję czas na przyjemności. Te trzy tygodnie obfitowały jednak w kinowe wydarzenia i tzw. oglądanie na kanapie (zresztą bardzo wygodnej). Oto krótka niestety prezentacja obejrzanych przeze mnie tytułów.
DZIĘKUJEMY ZA PALENIE - reż. Jason Reitman (2005)
Reżysera filmu poznałam (nie osobiście oczywiście) przy okazji filmu “Juno”. Muszę przyznać, że człowiek ten wybiera dość kontrowersyjną tematykę, ale podaje ją w naprawdę strawny sposób. Zanim zajął się nieletnimi matkami, spróbował przedstawić historię człowieka, który pracuje dla koncernów tytoniowych. Z tytoniem nie mam zbyt wiele wspólnego, czasem jestem biernym palaczem i dwa razy do roku zapalę cygaretkę (ciii), ale to naprawdę wszystko. Dlaczego? Bo wiem, że palenie nie tylko zabija, ale także jest dość nieprzyjemne… (tak - szczególnie dla mnie, gdy wychodząc z pubu śmierdzę jak popielniczka) Zboczyłam z tematu… wracając zatem… film w lekki sposób przekazuje informację o tym, że palenie szkodzi, chociaż właściwie co tak naprawdę nam nie szkodzi? Zabić może naprawdę wszystko… można np. zadławić się zdrową żywnością lub utopić podczas treningu na basenie. Drastyczne, ale jednak… Nie ma reguły, chociaż paleniu mówię zdecydowane Nie. Film jednak bardzo mi się podobał, a główny bohater Nick Naylor zdobył moją sympatię… Polecam!
MONTY PYTHON I ŚWIĘTY GRAAL - reż. Terry Gilliam, Terry Jones (1975)
Gdy powstawał ten film, nie było mnie jeszcze na świecie… nie byłam nawet zarysem koncepcji… za to grupa Monty Pythona koncepcję na swój film niewątpliwie miała i jak zwykle znakomicie się spisała (ot taki rym) Święty Graal to… no cóż… to trzeba zobaczyć. Poszukiwacze kielicha Chrystusa chyba za bardzo się zapędzili, w końcu co miałby robić ten przesławny kielich w Anglii, wśród miejscowych wieśniaków, dziwnych Francuzów, rycerzy Ni, rycerzy bez kończyn, wciąż gotowych do walki, żywopłotów czy atakujących na śmierć słodkich, białych króliczków. Nie, tam na pewno nie ma Świętego Graala… chociaż Król Artur z rycerzami Okrągłego Stołu wierzył w szczęśliwe zakończenie… Film jest arcydziełem. Po prostu!
JACK I JILL VS. THE WORLD - reż. Vanessa Parise (2008)
Eee… Jack i Jill… para dziwaczna, chociaż bardzo sympatyczna. On - poważny pracownik agencji reklamowej, Ona - aspirująca aktoreczka. Połączyło ich… Wielkie NIC. Dobra…nie wiem o co w tym filmie chodzi… Reżyserka bardzo milusia (bo gra w tym filmie, więc można jej się dokładniej przyjrzeć) ale co poza tym? No dobra, ma ten film jakiś urok, w końcu obejrzałam go od początku do końca… ale. Ale brakuje w nim treści. Jest kilka ciekawych momentów, parę zabawnych testów, ale to jeszcze nie powód, żeby nakręcić ten film. Myślę sobie czasem, że ludziom się nudzi, chyba im się wydaje, że dorównają takim komediom romantycznym jak Cztery Wesela i Pogrzeb… A może im się nie wydaje… Jeśli to miała być niskobudżetowa komedia romantyczna, to ja wysiadam z tego pociągu… (chyba zrobiłam właśnie overreacting, ale trudno:)
SEN KASANDRY - reż Woody Allen (2007)
Filmów Allena się nie ocenia. To mistrz, który każdym swoim filmem udowadnia, że owym mistrzem jest. Owszem - może mieć jakieś wpadki, ale ogółem zawsze wychodzi na plus. Film Sen Kasandry to z pewnością nie wpadka. Jest to bowiem jeden z kolejnych etapów, jaki Woody przechodzi - etap twórczości zaangażowanej. Tragedia Grecka w nowoczesnym, angielskim wydaniu. Po występku przychodzi kara… (chociaż nie do końca tak było w przypadku thrillera Wszystko Gra). Czy mi się spodobał ten film? Oczywiście, że tak, chociaż osobiście wolę filmy, w których również gra oraz jego komedie, w których ujawnia swoje doskonałe poczucie humoru i cyniczne podejście do świata. W przypadku Snu Kasandry jest inaczej… Mało w niej Allena, pojawia się od czasu do czasu jakaś allenowska rysa, ale dla fanów reżysera to z pewnością za mało. Film jednak mogę śmiało polecić, szczególnie ze względu na świetną grę aktorską, zdjęcia i wciągającą historię.
IRONMAN - reż Jon Favreau (2008)
DOSKONAŁA ROZRYWKA. Wspaniały film przy którym nie trzeba myśleć, który Cię rozbawi i wciągnie. Naprawdę, brakowało mi czegoś takiego ostatnio. Nie bardzo miałam ochotę wybrać się na ten akurat film, ale nie żałuję. Od czasu Transformersów to jeden z lepszych filmów akcji i sci-fi. Świetne efekty specjalne, zabawne dialogi, wreszcie jakaś porządna nierzeczywistość i o dziwo doskonale pasujący do tytułowej roli Robert Downey Jr. Reżyser spisał się znakomicie. Polecam film - rozrywka pierwsza klasa.
SZTUCZKI - reż. Andrzej Jakimowski (2007)
Nie oglądam zbyt wielu polskich produkcji, z jednego prostego względu - nie są po prostu dobre. Nie spieszyło mi się wobec tego do obejrzenia filmu Sztuczki, chociaż powinno, bo część zdjęć kręcona była w moim rodzinnym mieście, czyli pięknym Wałbrzychu (chociaż tylko jedna scena na mojej dzielni:). Nie spieszyło, a powinno - film ten, to moje zaskoczenie roku. Wiedziałam, że otrzymał różne wyróżnienia i nagrody, ale często jakiś artystyczny, niezrozumiały chłam nagradzają, więc się tym nie przejęłam. A powinnam. Naprawdę polecam ten film - jest zabawny, wzruszający, ze świetnymi zdjęciami, doskonałą, niespotykaną grą aktorską, pięknymi (chociaż nie zawsze) plenerami i zgrabnym scenariuszem. Reżyser stworzył wspaniały świat, który z lekkością porusza się po ekranie. Ta lekkość przypomniała mi niektóre obyczajowe filmy czeskie, których stylu nie mogłam się doczekać w polskim kinie… no i wreszcie powstały Sztuczki. Myślę, że mogę dać polskiej kinematografii jeszcze jedną szansę, nadzieja wciąż we mnie żyje.
BRATZ - reż. Sean McNamara (2007)
Cóż mogę powiedzieć - miałam się nawet nie chwalić, że widziałam ten film, ale co tam… niech będzie, nie będę nic ukrywać, nawet jeśli jest to dość dziwne. Tak, jestem dorosła, tak - etap zabawy lalkami mam za sobą, tak - już dawno skończyłam edukację. Tak tak tak…. co ja zatem sobie myślałam oglądając ten film dla dzieci (młodzieży?) Otóż przyznam się, włączyłam go tylko na chwilę, z ciekawości i… wciągnął mnie. Nie będę udawać, że się nic nie stało - film mnie wciągnął i kropka. No cóż - cztery dziewczyny, które za cokolwiek się nie wezmą to wszystko wychodzi im po prostu znakomicie. Pięknie wyglądają, pięknie śpiewają, uprawiają różne sporty, są najlepsze we wszystkim i są przyjaciółkami, których dziwna szkoła i panujące w niej zasady rozdzieliły na dwa lata. Nie będę zdradzać zakończenia… chociaż wiadomo, że takie filmy zawsze kończą się dobrze. A może obejrzałam ten film bo byłam zmęczona i nie miałam siły go wyłączyć? Nie, nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Będę teraz z tym piętnem - ona ogląda filmy dla nastolatków i w dodatku jej się podobają - żyła do końca życia.
MELINDA I MELINDA - reż. Woody Allen (2004)
Jak zrobić film, który jest jednocześnie komedią i tragedią? Jak? Trzeba urodzić się Woodym Allenem i podzielić swój film na dwie części. Jedna to opowieść o życiu Melindy w komediowym stylu, a druga, to zupełnie tragiczna opowieść z życia Melindy. Czyli zupełnie tak jak w prawdziwym życiu. Komedia miesza się z tragedią, ale życie toczy się dalej… I chociaż nie ma w tym filmie Allena, to czuć zapach jego twórczości, dzięki temu iż akcja rozgrywa się w Nowym Yorku, jest mnóstwo rozmów, krótkich opowiastek i cudowny klimat Manhattanu. Melinda i Melinda to nie jest z pewnością arcydzieło, ale to jeden z tych filmów Allena, który można sobie spokojnie obejrzeć przynajmniej raz na rok. Polecam!
OBY DO WIOSNY - reż. Adam Rapp (2005)
No tak, oby do wiosny… czyli kolejny film z cyklu: jesteśmy tacy dziwni, nie kontaktujemy się z rodziną, mamy swoje problemy i jesteśmy zamknięci w sobie. Zawsze gdy widzę takie “dzieło” zastanawiam się, czy istnieją tacy ludzie na świecie, czy są takie rodziny i skąd scenarzyści biorą pomysł na te historie bez celu. Największym atutem tego filmu jest Will Ferrel, którego fanką stałam się od niedawna. Doskonały aktor, najbardziej w tym filmie zwrócił uwagę widza. Jest to jedyna postać, która wprowadza nieco komediowego nastroju, ratując film przed totalnym zamęczeniem się na śmierć. No i jeśli kot jest chory, to lepiej go uśpić, niż topić… (to tak na marginesie, ale bardzo w temacie filmu).
I to już niestety jest koniec.
Opublikowane 10 maja 2008, godz. 17:44
No i stało się - obejrzałam wszystko, odcinek po odcinku, serię po serii mojego ukochanego serialu ” Seks w Wielkim Mieście”. Wydaje mi się nawet, że uroniłam łzę po tym, jak obejrzałam ostatni odcinek pt. Amerykanka w Paryżu. Teraz czekam jedynie na filmową wersję Seksu w Wielkim Mieście i nie mogę uwierzyć, że producenci w 2004 roku podjęli decyzję o zaprzestaniu kręcenia tego niesamowitego serialu.
Cóż w nim takiego fantastycznego? Może to, że opowiada o kobietach, które nie boją się własnej seksualności, swoich wyborów, które pragną czegoś więcej niż tylko zamążpójścia, rodzenia dzieci i bycia zdanym na łaskę męża i jego dalszej rodziny. To silne, nowoczesne kobiety, które panują nad własnym życie, chociaż czasami upadają, to jednak wciąż się podnoszą, porażki zamieniają w sukcesy. Są niezależne, odpowiedzialne, piękne, seksowne i wiedzą jak owinąć sobie facetów wokół palca. I chociaż często spotyka je rozczarowanie, chociaż szukają miłości, nawet jeśli nie zawsze potrafią się do tego przyznać, to nie upadają na duchu i wierzą we własne siły. Odnoszą sukcesy zawodowe, rozwijają się, dzielą się ze sobą rzeczami smutnymi, wesołymi i pomagają sobie w trudnych chwilach. Pokazują, że przyjaźń między kobietami jest możliwa, że są takie jak my, lecz po prostu wiedzą czego oczekują od życia.
Serial Seks w Wielkim Mieście można już zaliczyć do kultowych, przynajmniej dla mnie ma taki status. Co w nim uwielbiam? Bohaterki i aktorki grające główne role, ich rozmowy, fryzury, ubrania, buty… Główną i tytułową rolę odgrywa tutaj Nowy York, który jest piękny, niesamowity, wciągający… Różnorodność kulturowa, społeczna i seksualna - prawdziwe Cosmopolityczne miasto. Aż musiałam spróbować uwielbianego przez bohaterki drinka - Cosmopolitan. Carrie, Miranda, Samantha i Charlotte to cztery przyjaciółki, które uwielbiam oglądać. Aktorki grające główne postaci zostały dobrane idealnie i czasami ma się wrażenie, że nie grają, a są po prostu sobą.
Mężczyźni w tym filmie, to nie tylko postaci epizodyczne, czyli tzw. chłopcy na jedną noc, ale i mocne charaktery, które nie chcą poddać się silnym kobietom… w końcu jednak ktoś musi pójść na ustępstwa. Mr. Big, Aidan, Steve, Harry, Trey, Richard, Smith, Jack czy Aleksandr - nie do końca zdają sobie chyba sprawę z kim mają do czynienia, wielu z nich odpada, nie wytrzymując z tymi pięknymi i niezależnymi kobietami… inni znikają i wracają… zupełnie jak w życiu…
Zakończenie serialu było takie jak powinno być… czekam zatem z niecierpliwością na filmową wersję, która podobno ma być nawet trylogią. I taka mała uwaga - lepiej serial oglądać w wersji oryginalnej (plus napisy), niż z lektorem, gdyż wtedy połowa czaru, jaki ma ten serial po prostu znika… nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje, ale cieszę się, że mogłam usłyszeć niezagłuszony nowojorski akcent.
Opublikowane 17 kwietnia 2008, godz. 17:20
Kwiecień plecień, bo przeplata, trochę filmów, nie ma bata… W pierwszych dwóch tygodniach kwietnia udało mi się zobaczyć kilka filmów - lepszych i gorszych, ale mimo wszystko wartych obejrzenia. Oto lista wraz z opisem i stworzonymi (czasem nieco przerobionymi) przeze mnie mini plakatami - czyli co sądzę o obejrzanych przeze mnie filmach. Podczas wybierania sobie filmów nie trzeba kierować się moją opinią, bo jestem osobą, która przecież może się mylić, filmoznawcą również nie jestem, a i tak każdy ma swój gust.
PRZEKRĘT - reż. Guy Ritchie (2000)
Guy Ritchie, reżyser filmu, szerszej publiczności znany zapewne bardziej jako mąż Madonny, stworzył naprawdę bardzo dobrą komedię kryminalną. Kto nie widział, ten niech czym prędzej skorzysta z takiej możliwości i po prostu obejrzy ten film. To był chyba mój trzeci raz przed telewizorem, który spędziłam przy tym właśnie filmie - i nadal podoba mi się tak samo jak za pierwszym razem. Nieudacznicy, cyganie z dziwnym akcentem (niesamowity Brad Pitt), kiepscy włamywacze, sprzedawcy brylantów i pies. Mieszanka wybuchowa z zakazanymi walkami bokserskimi i z oryginalnym motywem przyczep kempingowych w tle… Polecam!
DZIECI SWINGA - reż. Thomas Carter (1993)
Film obejrzałam jedynie ze względu na trzech aktorów grających w tym dziele: Roberta Sean’a Leonarda, Christiana Bale’a (właściwie bardziej ze względu na niego) i Kennetha Branagh’a. Stwierdzę krótko - wspaniały obraz. Dzięki niemu mogłam chociaż przez moment zastanowić się, jakie życie mieli cywile z Niemiec w czasie panowania Hitlera. Wychodzi na to, że jednak równie nieciekawie jak w okupowanych krajach. Jeśli nie byłeś z Hitlerem i jego partią, byłeś przeciwko niemu… smutne, szczególnie iż jego chory umysł stwierdził, iż Swing może zatruć zachodnią filozofią życia organizmy i krew młodych Niemców. Doskonałe role aktorów, którzy zagrali głównych bohaterów - młodych i utalentowanych ludzi, którym nazistowskie wymysły zniszczyły życie. Christian Bale tak dobry, że muszę stwierdzić iż jego postać fascynowała, by pod koniec filmu z łatwością można go było znienawidzić. Polecam!
IRIS - reż. Richard Eyre (2001)
Dość nietypowy film o anglo - irlandzkiej pisarce Iris Murdoch. Pokazany w dwóch odsłonach - z młodą, ambitną i wykształconą dziewczyną (w tej roli Kate Winslet) i starszą kobietą, walczącą z chorobą Alzheimera. Opowieść o tym, że nic nie jest nam dane na wieczność (a przynajmniej do końca życia) Wydawać by się mogło, iż tak zdrowy i ćwiczony umysł pisarza nie ma szans na spotkanie się z chorobą. Jak widać choroba nie wybiera i nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Oparty na wspomnieniach męża pisarki - film “Iris” to opowieść o życiu i śmierci, o radościach i smutkach, o codziennych zmaganiach i o sile miłości. Film dość dobry, jednak moim zdaniem Kate Winslet nie musi w każdym filmie pokazywać swojego ciała… akurat w tym obrazie moim zdaniem jej nagie piersi były zbędne.
PENELOPE - reż. Mark Palansky (2006)
Chyba każdy chciałby zobaczyć Christinę Ricci ze świńskim ryjkiem. Wygląda, muszę to powiedzieć, całkiem uroczo. Penelope to opowieść o niedoskonałościach, o pokonywaniu własnych kompleksów, o uprzedzeniach, stereotypach i powierzchownym traktowaniu ludzi, podana w bajkowy i bardzo przyjemny sposób. Najważniejszą bowiem rzeczą w naszym życiu jest miłość - zarówno poprzez kochanie innych, jak i przede wszystkim siebie. Film z naprawdę świetną obsadą - Polecam!
NIANIA W NOWYM YORKU - reż. Shari Springer Berman (2007)
Po przeczytaniu książki “Niania w Nowym Yorku” Emmy McLaughlin i Nicoli Kraus, miałam ochotę oczywiście zobaczyć film. Książka może nie była jakimś wybitnym dziełem, ale z pewnością pokazała panujące zasady pomiędzy matkami z wyższych sfer, a opiekunkami ich dzieci. Film o tym samym tytule ze Scarlett Johansson w roli głównej też nie jest może jakimś porażającym i niesamowitym filmem, ale dla kogoś kto chce się odrobinę rozluźnić, to jest to bardzo przyjemna rozrywka. Można spokojnie obejrzeć.
MIŁOSNA UKŁADANKA - reż. Tom Vaughan (2006)
Tytuł oryginalny - Starter for 10 (chodzi o program telewizyjny) został w polskiej wersji ochrzczony tytułem: Miłosna układanka. W tym momencie, moim zdaniem, traci połowę widowni (m.in. mężczyzn, dla których taki tytuł oznacza jedno - komedię romantyczną lub romans) A przecież ten film to nie tylko komedia romantyczna, ale i dramat. Film, który może nie powala na kolana (mnie powala zawsze James McAvoy) ale za to ma w sobie dużo oryginalnego uroku. Film opowiada o młodym, zdolnym i pracowitym studencie z Bristolskiego Uniwersytetu, który pragnie pogłębiać wiedzę i wziąć udział w telewizyjnym programie: Starter for 10. Oprócz wiedzy, zdobywa również względy dwóch kobiet - blondynki i brunetki (bardzo stereotypowe). Film o latach 80-tych, z fajnym klimatem z tamtych czasów i muzyką tego okresu. Można obejrzeć.
27 SUKIENEK - reż. Anne Fletcher (2008)
Reżyserka filmu, to bardzo zapracowana pani, która swoją karierę rozpoczynała jako tancerka. Obecnie gra w filmach najczęściej tancerki, jest również choreografem, a ostatnio zajęła się także reżyserią. W końcu pracując przy tak wielu filmach można spokojnie się tego nauczyć. Jej pierwszym filmem był Step up, była również producentką drugiej części, jednak swoim kolejnym filmem podkreśliła, że potrafi się wybić z tłumu. Jak to zrobić? Wystarczy nakręcić film o miłości, popularnie nazwany komedią romantyczną i obsadzić w głównej roli sympatyczną, młodą aktorkę, która właśnie staje się coraz bardziej popularna. 27 Sukienek da się obejrzeć, czasami bywa nawet zabawny, chociaż są również momenty trudne do przełknięcia. Jednym słowem - komedia romantyczna jakich wiele… Jeśli chodzi o aktorów - to jakoś im to wyszło… (denerwował mnie jednak najbardziej chrypliwy głos Edwarda Burnsa…)
JUNO - reż. Jason Reitman (2007)
Naprawdę myślałam, że film będzie dobry. Miałam nadzieję… bo świetnie się zaczął, super zdjęcia, bardzo dobrze dobrani aktorzy, muzyka i w ogóle… tyle że niestety mam swoje ALE. Tematyka dobra, jednakże podejście do niej beznadziejne. Młoda dziewczyna zachodzi w ciążę (trudno, stało się, widocznie nikt jej nie uświadomił), mówi o tym koleżance, która proponuje by oddała dziecko jakiejś rodzinie (młoda, to tak sobie wymyśliła). Juno (czyli tytułowa bohaterka) opowiada o tym rodzicom (Ci oczywiście popierają jej pomysł, bo po co wychowywać kolejne dziecko - mają już małą córeczkę). Dziewczyna znajduje rodzinę (miło, słodko, fajnie) i … no właśnie - nie chcę zdradzać zakończenia filmu, bo film wypadałoby obejrzeć, ale po prostu jestem zażenowana… Jeśli film miałby być moralizatorski, to niestety nie poszedł w dobrym kierunku, wydaje mi się nawet, że nastolatki będące w ciąży mogą za bardzo wziąć sobie do serca olewcze podejście bohaterki, jej rodziny, chłopaka i wszystkich wokół. No cóż - film miał potencjał, mógł coś dobrego przekazać, a tymczasem okazał się pusty i bardzo niewychowawczy… Ale czego spodziewać się po scenariuszu, kiedy pisząca go autorka używa imienia Diablo. Brawa jedynie za fajny klimat i świetną rolę Ellen Page, grającą Juno. Zakończenie moim zdaniem do bani.
ZACZAROWANA - reż. Kevin Lima (2007)
Wyobraźcie sobie, że postać królewny wychodzi z jakiejś bajki Disneya i zaczyna z wami rozmawiać, w sposób jakiego normalnie używa w swoim świecie. Do tego śpiewa i rozmawia ze zwierzętami… cóż… taki właśnie jest film Zaczarowana. Połączenie animacji z filmem fabularnym nie jest być może nowością, ale ten film ma w sobie naprawdę coś. Jest zabawny(być może nie pośmiejemy się do rozpuku, ale uśmiech na twarzy na pewno się pojawi, może nawet będzie tam przez cały czas). To jeden z tych uroczych, romantycznych i z przyjemnością oglądanych filmów Disneya, przy których cała rodzina będzie się świetnie bawiła. Polecam!
STEP UP 2 - THE STREETS - reż. Jon Chu (2008)
Ponieważ bardzo lubię tańczyć, lubię też wszelkie filmy z tańcem w tle lub najlepiej na pierwszym planie. O ile Step up (czyli pierwsza część) był dość ckliwy, o tyle drugi jest bardziej dynamiczny i mniej słodki. W tym filmie najważniejsze elementy to taniec, przystojni tancerze, piękne tancerki i niesamowity pokaz pod koniec filmu. Reszta mogłaby zostać usunięta, ale wtedy z pewnością ostał by się jeno sam teledysk. Dla fanów tańca (których teraz, szczególnie w Polsce z pewnością się namnożyło, za sprawą znanych telewizyjnych programów) film może się stać instruktażem, jak zostać docenionym tancerzem - odrobina buntu, wytrwałości, oczywiście talentu i chęci pokazania się z najlepszej strony. Może wystarczy…