Opublikowane 21 maja 2008, godz. 17:27
Kajakiem po Odrze, pływa się całkiem dobrze. I właściwie tyle wystarczyłoby napisać, gdyby nie to, że po większości rzekach jednak pływać się tym środkiem transportu nie da, szczególnie zaś nie jest to popularne hobby w większych miastach. Inaczej jest we Wrocławiu, gdzie Odra odzyskuje swe dawne znaczenie. W miejscu gdzie przed wojną mieściła się zatoka kajakowa, powstała Zatoka Gondoli, miejsce w którym można wypożyczyć sprzęt do pływania po Odrze - kajaki oraz łódki.
W sezonie, czyli od 1 kwietnia do 30 października za zaledwie 8 złotych można spędzić godzinę pływając kajakiem po wyznaczonej trasie na Odrze. Jeśli ktoś woli łódkę i romantyczną atmosferę, wtedy cena zmienia się w 20 zł za godzinę.
Odra to piękna rzeka, chociaż oczywiście momentami może być niebezpieczna, jednak gdy wybrałam się na kajaki z moim chłopakiem, woda była bardzo spokojna i obyło się bez problemów. Na kilka rzeczy jednak trzeba było uważać. Na przykład na statki wycieczkowe czy innych kajakarzy ( sportowych) jak również na nieznośnych wędkarzy, którzy nie wiadomo dlaczego łowią ryby w brudnej Odrze. Poza tym wyrzucają żyłki niemalże na połowę rzeki i mają pretensje, że się tych niewidzialnych nici nie widzi. No trudno, trzeba się do takich niedogodności przygotować i spokojnie pływać oglądają przepiękne widoki. Wrocław z poziomu Odry wygląda naprawdę pięknie. Połowa miasta to zabytki, druga to nowoczesne budynki, a wszystko to można obserwować pływając kajakiem po Odrze.
Dla zainteresowanych tak przyjemnym sposobem na spędzenie wolnego czasu we Wrocławiu podaje namiary na Zatokę Gondoli: ul. Purkyniego, pomiędzy Muzeum Narodowym i Wzgórzem Polskim w miejscu ujścia dawnej Fosy Miejskiej do Odry.
Opublikowane 16 maja 2008, godz. 1:23
Minęło kilka tygodni, chyba ze trzy… a ja coraz rzadziej oglądam filmy… no cóż, taka praca, nie zawsze znajduję czas na przyjemności. Te trzy tygodnie obfitowały jednak w kinowe wydarzenia i tzw. oglądanie na kanapie (zresztą bardzo wygodnej). Oto krótka niestety prezentacja obejrzanych przeze mnie tytułów.
DZIĘKUJEMY ZA PALENIE - reż. Jason Reitman (2005)
Reżysera filmu poznałam (nie osobiście oczywiście) przy okazji filmu “Juno”. Muszę przyznać, że człowiek ten wybiera dość kontrowersyjną tematykę, ale podaje ją w naprawdę strawny sposób. Zanim zajął się nieletnimi matkami, spróbował przedstawić historię człowieka, który pracuje dla koncernów tytoniowych. Z tytoniem nie mam zbyt wiele wspólnego, czasem jestem biernym palaczem i dwa razy do roku zapalę cygaretkę (ciii), ale to naprawdę wszystko. Dlaczego? Bo wiem, że palenie nie tylko zabija, ale także jest dość nieprzyjemne… (tak - szczególnie dla mnie, gdy wychodząc z pubu śmierdzę jak popielniczka) Zboczyłam z tematu… wracając zatem… film w lekki sposób przekazuje informację o tym, że palenie szkodzi, chociaż właściwie co tak naprawdę nam nie szkodzi? Zabić może naprawdę wszystko… można np. zadławić się zdrową żywnością lub utopić podczas treningu na basenie. Drastyczne, ale jednak… Nie ma reguły, chociaż paleniu mówię zdecydowane Nie. Film jednak bardzo mi się podobał, a główny bohater Nick Naylor zdobył moją sympatię… Polecam!
MONTY PYTHON I ŚWIĘTY GRAAL - reż. Terry Gilliam, Terry Jones (1975)
Gdy powstawał ten film, nie było mnie jeszcze na świecie… nie byłam nawet zarysem koncepcji… za to grupa Monty Pythona koncepcję na swój film niewątpliwie miała i jak zwykle znakomicie się spisała (ot taki rym) Święty Graal to… no cóż… to trzeba zobaczyć. Poszukiwacze kielicha Chrystusa chyba za bardzo się zapędzili, w końcu co miałby robić ten przesławny kielich w Anglii, wśród miejscowych wieśniaków, dziwnych Francuzów, rycerzy Ni, rycerzy bez kończyn, wciąż gotowych do walki, żywopłotów czy atakujących na śmierć słodkich, białych króliczków. Nie, tam na pewno nie ma Świętego Graala… chociaż Król Artur z rycerzami Okrągłego Stołu wierzył w szczęśliwe zakończenie… Film jest arcydziełem. Po prostu!
JACK I JILL VS. THE WORLD - reż. Vanessa Parise (2008)
Eee… Jack i Jill… para dziwaczna, chociaż bardzo sympatyczna. On - poważny pracownik agencji reklamowej, Ona - aspirująca aktoreczka. Połączyło ich… Wielkie NIC. Dobra…nie wiem o co w tym filmie chodzi… Reżyserka bardzo milusia (bo gra w tym filmie, więc można jej się dokładniej przyjrzeć) ale co poza tym? No dobra, ma ten film jakiś urok, w końcu obejrzałam go od początku do końca… ale. Ale brakuje w nim treści. Jest kilka ciekawych momentów, parę zabawnych testów, ale to jeszcze nie powód, żeby nakręcić ten film. Myślę sobie czasem, że ludziom się nudzi, chyba im się wydaje, że dorównają takim komediom romantycznym jak Cztery Wesela i Pogrzeb… A może im się nie wydaje… Jeśli to miała być niskobudżetowa komedia romantyczna, to ja wysiadam z tego pociągu… (chyba zrobiłam właśnie overreacting, ale trudno:)
SEN KASANDRY - reż Woody Allen (2007)
Filmów Allena się nie ocenia. To mistrz, który każdym swoim filmem udowadnia, że owym mistrzem jest. Owszem - może mieć jakieś wpadki, ale ogółem zawsze wychodzi na plus. Film Sen Kasandry to z pewnością nie wpadka. Jest to bowiem jeden z kolejnych etapów, jaki Woody przechodzi - etap twórczości zaangażowanej. Tragedia Grecka w nowoczesnym, angielskim wydaniu. Po występku przychodzi kara… (chociaż nie do końca tak było w przypadku thrillera Wszystko Gra). Czy mi się spodobał ten film? Oczywiście, że tak, chociaż osobiście wolę filmy, w których również gra oraz jego komedie, w których ujawnia swoje doskonałe poczucie humoru i cyniczne podejście do świata. W przypadku Snu Kasandry jest inaczej… Mało w niej Allena, pojawia się od czasu do czasu jakaś allenowska rysa, ale dla fanów reżysera to z pewnością za mało. Film jednak mogę śmiało polecić, szczególnie ze względu na świetną grę aktorską, zdjęcia i wciągającą historię.
IRONMAN - reż Jon Favreau (2008)
DOSKONAŁA ROZRYWKA. Wspaniały film przy którym nie trzeba myśleć, który Cię rozbawi i wciągnie. Naprawdę, brakowało mi czegoś takiego ostatnio. Nie bardzo miałam ochotę wybrać się na ten akurat film, ale nie żałuję. Od czasu Transformersów to jeden z lepszych filmów akcji i sci-fi. Świetne efekty specjalne, zabawne dialogi, wreszcie jakaś porządna nierzeczywistość i o dziwo doskonale pasujący do tytułowej roli Robert Downey Jr. Reżyser spisał się znakomicie. Polecam film - rozrywka pierwsza klasa.
SZTUCZKI - reż. Andrzej Jakimowski (2007)
Nie oglądam zbyt wielu polskich produkcji, z jednego prostego względu - nie są po prostu dobre. Nie spieszyło mi się wobec tego do obejrzenia filmu Sztuczki, chociaż powinno, bo część zdjęć kręcona była w moim rodzinnym mieście, czyli pięknym Wałbrzychu (chociaż tylko jedna scena na mojej dzielni:). Nie spieszyło, a powinno - film ten, to moje zaskoczenie roku. Wiedziałam, że otrzymał różne wyróżnienia i nagrody, ale często jakiś artystyczny, niezrozumiały chłam nagradzają, więc się tym nie przejęłam. A powinnam. Naprawdę polecam ten film - jest zabawny, wzruszający, ze świetnymi zdjęciami, doskonałą, niespotykaną grą aktorską, pięknymi (chociaż nie zawsze) plenerami i zgrabnym scenariuszem. Reżyser stworzył wspaniały świat, który z lekkością porusza się po ekranie. Ta lekkość przypomniała mi niektóre obyczajowe filmy czeskie, których stylu nie mogłam się doczekać w polskim kinie… no i wreszcie powstały Sztuczki. Myślę, że mogę dać polskiej kinematografii jeszcze jedną szansę, nadzieja wciąż we mnie żyje.
BRATZ - reż. Sean McNamara (2007)
Cóż mogę powiedzieć - miałam się nawet nie chwalić, że widziałam ten film, ale co tam… niech będzie, nie będę nic ukrywać, nawet jeśli jest to dość dziwne. Tak, jestem dorosła, tak - etap zabawy lalkami mam za sobą, tak - już dawno skończyłam edukację. Tak tak tak…. co ja zatem sobie myślałam oglądając ten film dla dzieci (młodzieży?) Otóż przyznam się, włączyłam go tylko na chwilę, z ciekawości i… wciągnął mnie. Nie będę udawać, że się nic nie stało - film mnie wciągnął i kropka. No cóż - cztery dziewczyny, które za cokolwiek się nie wezmą to wszystko wychodzi im po prostu znakomicie. Pięknie wyglądają, pięknie śpiewają, uprawiają różne sporty, są najlepsze we wszystkim i są przyjaciółkami, których dziwna szkoła i panujące w niej zasady rozdzieliły na dwa lata. Nie będę zdradzać zakończenia… chociaż wiadomo, że takie filmy zawsze kończą się dobrze. A może obejrzałam ten film bo byłam zmęczona i nie miałam siły go wyłączyć? Nie, nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Będę teraz z tym piętnem - ona ogląda filmy dla nastolatków i w dodatku jej się podobają - żyła do końca życia.
MELINDA I MELINDA - reż. Woody Allen (2004)
Jak zrobić film, który jest jednocześnie komedią i tragedią? Jak? Trzeba urodzić się Woodym Allenem i podzielić swój film na dwie części. Jedna to opowieść o życiu Melindy w komediowym stylu, a druga, to zupełnie tragiczna opowieść z życia Melindy. Czyli zupełnie tak jak w prawdziwym życiu. Komedia miesza się z tragedią, ale życie toczy się dalej… I chociaż nie ma w tym filmie Allena, to czuć zapach jego twórczości, dzięki temu iż akcja rozgrywa się w Nowym Yorku, jest mnóstwo rozmów, krótkich opowiastek i cudowny klimat Manhattanu. Melinda i Melinda to nie jest z pewnością arcydzieło, ale to jeden z tych filmów Allena, który można sobie spokojnie obejrzeć przynajmniej raz na rok. Polecam!
OBY DO WIOSNY - reż. Adam Rapp (2005)
No tak, oby do wiosny… czyli kolejny film z cyklu: jesteśmy tacy dziwni, nie kontaktujemy się z rodziną, mamy swoje problemy i jesteśmy zamknięci w sobie. Zawsze gdy widzę takie “dzieło” zastanawiam się, czy istnieją tacy ludzie na świecie, czy są takie rodziny i skąd scenarzyści biorą pomysł na te historie bez celu. Największym atutem tego filmu jest Will Ferrel, którego fanką stałam się od niedawna. Doskonały aktor, najbardziej w tym filmie zwrócił uwagę widza. Jest to jedyna postać, która wprowadza nieco komediowego nastroju, ratując film przed totalnym zamęczeniem się na śmierć. No i jeśli kot jest chory, to lepiej go uśpić, niż topić… (to tak na marginesie, ale bardzo w temacie filmu).
I to już niestety jest koniec.
Opublikowane 10 maja 2008, godz. 17:44
No i stało się - obejrzałam wszystko, odcinek po odcinku, serię po serii mojego ukochanego serialu ” Seks w Wielkim Mieście”. Wydaje mi się nawet, że uroniłam łzę po tym, jak obejrzałam ostatni odcinek pt. Amerykanka w Paryżu. Teraz czekam jedynie na filmową wersję Seksu w Wielkim Mieście i nie mogę uwierzyć, że producenci w 2004 roku podjęli decyzję o zaprzestaniu kręcenia tego niesamowitego serialu.
Cóż w nim takiego fantastycznego? Może to, że opowiada o kobietach, które nie boją się własnej seksualności, swoich wyborów, które pragną czegoś więcej niż tylko zamążpójścia, rodzenia dzieci i bycia zdanym na łaskę męża i jego dalszej rodziny. To silne, nowoczesne kobiety, które panują nad własnym życie, chociaż czasami upadają, to jednak wciąż się podnoszą, porażki zamieniają w sukcesy. Są niezależne, odpowiedzialne, piękne, seksowne i wiedzą jak owinąć sobie facetów wokół palca. I chociaż często spotyka je rozczarowanie, chociaż szukają miłości, nawet jeśli nie zawsze potrafią się do tego przyznać, to nie upadają na duchu i wierzą we własne siły. Odnoszą sukcesy zawodowe, rozwijają się, dzielą się ze sobą rzeczami smutnymi, wesołymi i pomagają sobie w trudnych chwilach. Pokazują, że przyjaźń między kobietami jest możliwa, że są takie jak my, lecz po prostu wiedzą czego oczekują od życia.
Serial Seks w Wielkim Mieście można już zaliczyć do kultowych, przynajmniej dla mnie ma taki status. Co w nim uwielbiam? Bohaterki i aktorki grające główne role, ich rozmowy, fryzury, ubrania, buty… Główną i tytułową rolę odgrywa tutaj Nowy York, który jest piękny, niesamowity, wciągający… Różnorodność kulturowa, społeczna i seksualna - prawdziwe Cosmopolityczne miasto. Aż musiałam spróbować uwielbianego przez bohaterki drinka - Cosmopolitan. Carrie, Miranda, Samantha i Charlotte to cztery przyjaciółki, które uwielbiam oglądać. Aktorki grające główne postaci zostały dobrane idealnie i czasami ma się wrażenie, że nie grają, a są po prostu sobą.
Mężczyźni w tym filmie, to nie tylko postaci epizodyczne, czyli tzw. chłopcy na jedną noc, ale i mocne charaktery, które nie chcą poddać się silnym kobietom… w końcu jednak ktoś musi pójść na ustępstwa. Mr. Big, Aidan, Steve, Harry, Trey, Richard, Smith, Jack czy Aleksandr - nie do końca zdają sobie chyba sprawę z kim mają do czynienia, wielu z nich odpada, nie wytrzymując z tymi pięknymi i niezależnymi kobietami… inni znikają i wracają… zupełnie jak w życiu…
Zakończenie serialu było takie jak powinno być… czekam zatem z niecierpliwością na filmową wersję, która podobno ma być nawet trylogią. I taka mała uwaga - lepiej serial oglądać w wersji oryginalnej (plus napisy), niż z lektorem, gdyż wtedy połowa czaru, jaki ma ten serial po prostu znika… nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje, ale cieszę się, że mogłam usłyszeć niezagłuszony nowojorski akcent.